Kto z nas nie zna tego przewrotnego głosu podświadomości, który nakłania nas do sprzątania, gotowania lub przeglądania internetu dokładnie w tym momencie, w którym powinniśmy starannie skoncentrować się na nauce? Czasami im ważniejsze wyzwanie przed nami stoi, tym… bardziej nie robimy tego, co należy, aby udało nam się odnieść sukces. A może kojarzycie sportowca lub gwiazdę estrady, który po wielkim sukcesie dosłownie zapadł się pod ziemię? Świat czekał na więcej, tymczasem on w obliczu sławy i rosnących oczekiwań nie udźwignął związanych z tym emocji. Okazuje się, że przyczyną tych i wielu innych zachowań jest opisany w 1978 r. przez Stevena Berglasa i Edwarda Jonesa mechanizm samoutrudniania. Wydaje się niemożliwy, ale jak się dobrze zastanowimy, każdy z nas znajdzie w swojej codzienności przykłady autosabotażu.
Prawdopodobnie każdy z nas marzy o sukcesie: zawodowym, miłosnym, osobistym (np. związanym z poprawą zdrowia, sylwetki czy finansów), jednak prześcigamy samych siebie w wymyślaniu kolejnych wymówek, które odciągają nas od wymarzonych rezultatów. Dlaczego? W 1996 roku Dariusz Doliński i Andrzej Szmajke wydali kompleksową publikację poświęconą problematyce zagadnienia nazywanego „samoutrudnianiem”. Najprościej mówiąc, samoutrudnianie to rzucanie kłód pod własne nogi.
Samoutrudnianie jest jednym z mechanizmów obronnych, które mają za zadanie chronić naszą samoocenę przed konsekwencjami ewentualnej porażki. Nikt nie lubi czuć się za mało zdolny lub za mało kompetentny, dlatego nasza podświadomość sabotuje nasze działania w taki sposób, abyśmy włożyli jak najmniej wysiłku w pracę nad realizacją celu. Do czego ma to prowadzić? W przypadku rzeczywistej porażki będziemy mieli wiarygodne usprawiedliwienie dla takiego stanu rzeczy a ewentualna szkoda dla samooceny będzie dotyczyła obszarów, które z osobistego punktu widzenia nie są dla nas aż tak znaczące. Natomiast w przypadku, gdy pomimo minimalnego starania, jakimś cudem osiągniemy wystarczający rezultat, to wówczas nasza samoocena zostanie czule poklepana po ramieniu, bo dostarczymy sobie powodów, by myśleć, że jesteśmy tak kompetentni, że wszystko przychodzi nam bez trudu. Czy to ma na dłuższą metę jakikolwiek sens? Nie ma żadnego, ponieważ samoutrudnianie bierze się z niskiej samooceny i w długoterminowej perspektywie zaniża ją jeszcze bardziej. Prześlizgujemy się przez życie, marnujemy własny potencjał na półśrodki i dostajemy tylko namiastkę tego, czego naprawdę pragniemy, co prowadzi do niespełnienia, frustracji a nawet stanów depresyjnych. Samoutrudnianie należy traktować jako rezultat niskiej samooceny i wysokiego lęku przed porażką, w związku z czym najlepszym proponowanym rozwiązaniem staje się dotarcie do źródła problemu. To tak jak w przypadku choroby. Możemy leczyć objawy i łykać tabletki przeciwbólowe, ale pełnię zdrowia odzyskamy dopiero w momencie, gdy poznamy dokładną przyczynę bólu czy niekomfortowej dolegliwości a następnie ją wyeliminujemy. Jeżeli poświęcimy sobie trochę czasu na podróż do wnętrza siebie, samodzielnie lub z pomocą psychologa, coacha lub po prostu przyjaciela, możemy dokonać naprawdę fascynującej introspekcji. Mówi się, że uświadomiony i zaakceptowany przez nas lęk lub trudna emocja to połowa drogi do przejęcia nad nim kontroli i wyeliminowaniu go ze swojego życia.
Żeby utrudnić sobie drogę do osiągnięcia sukcesu możemy zastosować 3 strategie: behawioralne, niebehawioralne i symboliczne.
Behawioralne strategie samoutrudniające są najbardziej odczuwalne i widoczne gołym okiem. Możemy wprowadzać do zadania zewnętrzne czynniki, po to by zmienić sytuację zadaniową, co pozwoli na dogodną interpretację osiągniętego w danych zadaniu wyniku. Takim zachowaniem będzie np. picie alkoholu, przyjmowanie środków farmakologicznych, niewkładanie wysiłku podczas wykonywania zadania, niewkładanie wysiłku w przygotowania do zadania, odkładanie przygotowań na ostatnią chwilę, wybór bardzo trudnego zadania, wybór nieodpowiedniego partnera do zadania, czy też ułatwianie zadania rywalowi.
Oczywiście poza wprowadzaniem przeszkód, samoutrudnianie może też być związane z spostrzeganiem utrudnień w sytuacji zadaniowej. Jest to symboliczna strategia samoutrudniania i jest związana z odpowiednim interpretowaniem sytuacji, to znaczy takim, które będzie korzystne z własnej perspektywy. Osoba stosująca tę strategię będzie przekonana o negatywnym wpływie pewnych warunków na wykonanie zadania (np. pogody, temperatury, pory roku, hałasu, godziny, oświetlenia), o niesprawiedliwości w ocenie zadania, o jego trudności, albo też o niekompetencji partnera, z którym wykonuje zadanie.
Gdy mówimy o niebehawioralnych strategiach samoutrudniania mamy na myśli zewnętrzne demonstrowanie swoich słabości i dolegliwości w sytuacjach zadaniowych. W praktyce najczęściej są to popularne wymówki.
- Dolegliwości somatyczne – choroba, zawroty głowy, ból brzucha,
- Defekty psychologiczne – nieśmiałość, hipochondria, depresyjność,
- Stan emocjonalny – lęk, stres, złość, pogorszenie nastroju,
- Różne obciążenia – trudne dzieciństwo, traumatyczne wydarzenia życiowe.
Bardzo ważne jest tutaj rozsądne i sprawiedliwe podejście do wymienionych sytuacji. To jasne, że zdarzają się momenty, w których te właśnie czynniki znacząco na nas wpływają i rzeczywiście doświadczamy choroby, wypadku, żałoby, znacząco obniżonego nastroju i jesteśmy przez to w sytuacji, w której musimy się o siebie zatroszczyć z czułością i uważnością. Jednak gdy te okoliczności przeciągają się w nieskończoność, wykluczona jest choroba, taka jak depresja a dana osoba unika konfrontacji z własnymi stanami emocjonalnymi i stają się one usprawiedliwieniem dla coraz mniejszej aktywności i kontroli nad własnym życiem, wówczas istnieje duże prawdopodobieństwo, że ta osoba wpadła w schemat samoutrudniania, traktując go jak ciepły i puchaty koc, którym może owinąć się w swojej bezpiecznej i przewidywalnej strefie komfortu.
Głośne ujawnienie tych defektów w jakimś stopniu deprecjonuje daną osobę w oczach odbiorców, jednak nie w obszarach, na których naprawdę jej zależy. Tych najważniejszych nie obnaży tak łatwo. Otoczeniu często trudno jest zaakceptować tego typu zachowania, jednak musimy pogodzić się z tym, że żadna siła nie popchnie człowieka do zmiany, jeżeli on sam nie uzna problemu, nie zaakceptuje go i nie poczuje autentycznej, głębokiej potrzeby, by wyjść ze swojej strefy komfortu i ruszyć w nieznane. Zewnętrzne motywatory działają krótko i powierzchownie, podobnie jak tabletka przeciwbólowa. Ego, które broni globalnej samooceny jest niezmordowane w swoich wysiłkach, nawet gdy stawka, o którą toczy się gra jest tym czego w głębi swego serca tak naprawdę żarliwie pragniemy.
Pewnym paradoksem, który występuje powszechnie jest sytuacja, gdy jakaś kwestia jest dla nas tak ważna i upragniona, że przez niską samoocenę wolimy zrezygnować i nigdy nawet nie spróbować tego zdobyć niż podjąć wysiłek, zaryzykować i doświadczyć niepewności, że moglibyśmy to mieć przez jakiś czas a potem stracić w wyniku własnej niekompetencji. Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, ale w kontekście przedstawionego tematu, nie naraża się też na to, że pozna przez krótki czas jego cudowny smak, a potem będzie musiał się tym smakiem obejść.
Świadoma praca nad wyłączeniem życiowego sterowania przez podświadomy „autopilot” nie jest łatwa, bo według naukowców aż 95% stosowanych przez nas mechanizmów i wzorców działania zostało nam wgranych w dzieciństwie i w lepszy lub gorszy sposób wpływa na rzeczywistość, którą dla siebie kreujemy albo biernie się jej poddajemy. Dobra wiadomość jest taka, że dorosły, zdrowy i świadomy człowiek ma pełen wachlarz możliwości, by wziąć odpowiedzialność za swoje życie, przechodząc stopniowo na ręczne sterowanie systemu. Rezygnacja z roli ofiary/biernego obserwatora i wejście w rolę kreatora własnej rzeczywistości może stać się najbardziej fascynującym punktem zwrotnym w naszym życiu.